sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 4 "Lubię, gdy się uśmiechasz.."

*Ellington Ratliff*

To był cudowny dzień! Delly nareszcie mnie polubiła i co ważniejsze spędziła ze mną resztę dnia! Byłem po prostu najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Kiedy już zrobiło się na prawdę ciemno, postanowiliśmy pójść do domu, ale nie każdy do swojego, Rydel zaprosiła mnie do siebie na noc. Podczas drogi do domu blondynki opowiadaliśmy sobie różne świetne kawały, ciekawe historie które się nam przytrafiły, było po prostu idealnie. Strasznie lubię jej uśmiech, jest taki cudowny, a jeszcze lepiej się czuję gdy wiem, że uśmiecha się tak uroczo z mojego powodu. Nie myśleliśmy wtedy o Rossie, ani o jego problemach. Oboje zainteresowaliśmy się tylko i wyłącznie sobą. Czas mijał bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy, biliśmy już na miejscu. Brązowooka otworzyła drzwi i weszła pierwsza, po czym stwierdziła że nikogo nie ma i jesteśmy sami. Zastanowiło mnie gdzie się wszyscy podziali, ale to było tylko chwilowe. Zaraz potem Delly podeszła do gablotki.
-No to na jaki film masz dziś ochotę?
-A co proponujesz? 
-Hmm.. Może jakaś komedia? 
-Jestem jak najbardziej za! Lubię, gdy się uśmiechasz..
-Słucham? -spytała zdziwiona.
-Nie, nic.. -czułem jak się rumienię, co dziewczyna chyba zauważyła.
Po chwili siedzieliśmy już na kanapie przed telewizorem, ale ja nie oglądałem filmu, ponieważ mogłem skupić się tylko i wyłącznie na uśmiechu piękności. Gdy ona zaczynała się śmiać, ja robiłem to samo aby myślała, że faktycznie jestem zainteresowany komedią. I tak mniej więcej zleciał mi cały seans.. Szczęśliwie była to komedia romantyczna, dlatego gdy na samym końcu pomiędzy bohaterami doszło do pocałunku, blondynka westchnęła po czym położyła głowę na moim ramieniu. Strasznie chciałem wtedy dotknąć jej twarzy, po czym czule pocałować, ale rozmyśliłem się gdyż do głowy przyszedł mi pomysł, że dziewczyna mogła pomyśleć, że zależy mi tylko na jednym a ja przecież jestem zupełnie inny. Może ona w ten sposób chce mnie przetestować? Tego nie wiem. W tym właśnie momencie pojawiły się napisy końcowe.
-I jak ci się podobało? -spytała z uśmiechem.
-Świetny film.
-Tylko tyle?
-No wiesz.. Chciałem go pooglądać, ale jesteś taka piękna, że nie mogłem patrzeć na ekran..
-Jesteś uroczy. -uśmiechnęła się. -Ale następnym razem wybiorę dramat, aby moja piękność cię nie onieśmielała.
Wstała chcąc schować płytę z powrotem do gablotki, ale ja złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. Nie wiem dlaczego to zrobiłem.. To był po prostu impuls.. Patrzyłem jej prosto w przepiękne brązowe oczy. Była zaskoczona moim zachowaniem, ale starała się tego po sobie nie pokazywać. Kiedy zastanawiałem się, czy ją pocałować, blondynka podjęła decyzję za mnie. Nasze usta się zetknęły, a ja byłem po prostu w raju. Był to dość długi pocałunek, który został niestety przerwany.. 

*Riker Lynch*

Laura okazała się bardzo nudną osobą. Kiedy weszliśmy do domu, pierwsze co dziewczyna zrobiła to poszła do kuchni i zrobiła kilka kanapek. Kiedy skończyła zaprosiła mnie na górę, do pokoju gościnnego. Było tam duże łóżko, przez co pomyślałem że może ona chce tego samego, ale byłem w błędzie. Kazała mi zostać w pokoju i chwilę później wróciła z grą planszową.. Serio? Gra planszowa? Mogła wymyślić lepsze zajęcie. Już wolałbym gnić przed telewizorem nad jakimś durnym filmem romantycznym, niż grać w jakieś pierdoły! No ale przecież nie mogłem jej do siebie zniechęcić, bo z mojego planu byłyby nici.. Zniosłem tą godzinę dennej zabawy (oczywiście przegrałem) mając nadzieję, że nie pójdzie po kolejną planszówkę i na całe szczęście tego nie zrobiła. Siedzieliśmy przez kilka minut nie odzywając się do siebie. Czułem jak oczekiwała, że pójdę do domu, czyli nie udało mi się jej do siebie przekonać. Szczerze, po tym wieczorze straciłem na nią ochotę i zastanawiałem się czy faktycznie nie wrócić i się porządnie nie wyspać. W sumie to podjąłem już decyzję i miałem mówić, że chyba już pójdę kiedy nagle dziewczyna mnie zaskoczyła.
-Przepraszam, ale jestem już zmęczona. -odpowiedziała ziewając.
-Chcesz iść spać?
-Tak.. Nie obrazisz się?
-Rozumiem, że chcesz abym już sobie poszedł...
-Tego nie powiedziałam.
Na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Czyżby przez to zdanie oferowała mi wspólną noc? Jak bardzo bym chciał aby tak właśnie było. Ale to nie koncert życzeń...
-Możesz spać tutaj. -dokończyła zdanie.
-Tutaj? A ty gdzie będziesz spała?
-W swoim pokoju.
-A nie boisz się już ciemności?
-Ciemności boję się tylko na zewnątrz, a poza tym jesteś od razu za ścianą.
-A co jeśli ja boję się ciemności wewnątrz? 
-Haha! Zabawny jesteś.. Ale na prawdę chce mi się spać..
-Więc śpij tutaj.
Zaskoczyłem ją kompletnie tym zdaniem. Ale przecież nie będę się już bawił w kotka i myszkę. Albo śpi tutaj ze mną, albo ja wychodzę. Nie ma nic pomiędzy. Po jej minie wywnioskowałem, że sama nie wie co powiedzieć, dlatego postanowiłem dać jej spokój.
-Ja już chyba pójdę.
-Tak.. Myślę, że to będzie dobry pomysł.
Ulżyło jej. W sumie to mi też, ponieważ Laura jest strasznie nudna i nie miałbym tej satysfakcji. Jak dla mnie jest za bardzo poukładana, po prostu za dużo sobie myślałem. Nie zastanawiając się dłużej, wstałem i zszedłem na dół. Podczas gdy ubierałem już buty, brunetka zeszła do mnie trzymając telefon w ręku.
-Może wymienimy się numerami telefonu? -spytała.
-To chyba nie najlepszy pomysł.
-Ale dlaczego?
-Po prostu nie.
Nie czekając na jej odpowiedź, wyszedłem bez słowa pożegnania. Żałuję że straciłem tyle czasu i to niepotrzebnie.

*Mark Lynch*

Razem ze Stormie i Rylandem mieliśmy zostać dłużej w Londynie ale ze względu na Rossa postanowiliśmy wrócić. Kiedy wysiedliśmy już z samolotu, chciałem zadzwonić do Rydel, aby po nas przyjechała, ale miała wyłączony telefon, dlatego byłem zmuszony zadzwonić po taksówkę. Jakąś godzinę później byliśmy już pod domem. Zauważyłem, że w jednym z pokoi jest zaświecone światło, po czym wywnioskowałem, że ktoś jednak jest w domu. Nie przyglądając się dłużej, złapałem za klamkę i wszedłem do salonu i wtedy zobaczyłem moją córkę całującą się z chłopakiem! Ale nie takim zwykłym chłopakiem.. To był Ellington! Rydel i Ellington? Tego jeszcze nie było.. Ja, Stormie i Ryland staliśmy jak wryci, bo żadne z nas nie wiedziało co ma zrobić, ale na szczęście młodzi zauważyli naszą obecność, przez co Delly szybko odepchnęła od siebie bruneta.
-Yyy.. Mamo? Tato? Co wy tutaj robicie? -spytała cała w rumieńcach.
-Jesteśmy w swoim domu.. -powiedziałem.
-Ale mieliście wrócić za kilka tygodni..
-To źle, że jesteśmy wcześniej?
-Nie, nie! Skąd! Po prostu zaskoczyliście mnie...
-Widać.
Widać, że nie chciała już dłużej gadać, dlatego złapała chłopaka za rękę i poszła z nim na górę. Przyznam, że nigdy bym się tego nie spodziewał. Przecież moja córka zawsze narzekała na Ellingtona, jaki to on niedobry, sprowadza Rossa na złą drogę, a tutaj ona się z nim całuje. Ja chyba nigdy nie zrozumiem kobiet.. Nie chciałem już więcej o niczym myśleć. Chciałem po prostu pójść spać, bo byłem na prawdę zmęczony. Kiedy wygodnie ułożyłem się na kanapie, Stormie poszła na górę przywitać się z synami, ale szybko zbiegła na dół.
-Mark, chłopaków nie ma w domu..
-Może poszli gdzieś zaimprezować? No wiesz..
-Nie wiem.. Martwię się...
-Poradzą sobie.. Jeden ma 19, a drugi 20 lat..
-A w tym momencie jest właśnie 1 w nocy. Nawet tobie nie pozwalam się o tej porze nigdzie szlajać. 
-Uspokój się i idź spać..
Chciałem jeszcze dodać, żeby się nie martwiła, ale przerwał mi hałas. Ktoś walił pięściami o drzwi.. Może któryś z chłopaków zapomniał kluczy i chce wejść? No ale przecież można normalnie zapukać, albo zadzwonić dzwonkiem, tak? Muszę ich chyba nauczyć kultury.. W tym właśnie momencie podniosłem się z kanapy, po czym udałem się w stronę drzwi. Otworzyłem je powoli, a wtedy zobaczyłem Rossa, który był kompletnie pijany.. 
-Ross?! -podbiegła do niego Stormie.
Nie uzyskała odpowiedzi, ponieważ blondyn leżał już na wycieraczce i nie było z nim w ogóle kontaktu. Matka starała się go jakoś ocucić, ale przecież to niemożliwe, dlatego z trudem go podniosłem i przyczołgałem na kanapę. 
-Mam się uspokoić, tak?! -warknęła.
-Nie myślałem, że może doprowadzić się aż do takiego stanu.
-I ty to mówisz tak spokojnie?!
-Jest dorosły.. To jego sprawa kiedy się schleje.
-Wiesz? Nie poznaję cię...
-Oh spokojnie.. Wytrzeźwieje i wszystko będzie w porządku.
-Nie mam siły już do was obu.. 
-Lepiej pooglądaj sobie jego rozwalone czoło, póki przed tobą nie ucieka. -zażartowałem.
Stormie wzięła to na poważnie i zdjęła bandaż z czoła chłopaka. Nie wyglądało to jeszcze tak źle.. Widywałem gorsze przecięcia, ale moja żona jak to zawsze musiała panikować. Ale taka już jest, nic na to nie poradzę. A sprawa pijanego Rossa? Pewnie upił się pod nieobecność staruszków, bo wiedział że nikt z tym nic nie zrobi. Tak robi dzisiejsza młodzież, więc nie widzę sensu w panikowaniu.

*****

Kolejny rozdział za nami :) Jak zwykle mam nadzieję że się spodobał i jestem ciekawa waszych komentarzy :)

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 3 "Ja cię kocham, rozumiesz?!!"

*Ross Lynch*

Czułem, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.. Maia trzymała mnie w napięciu przez kilka minut, przez co w mojej głowie zrodziło się mnóstwo pytań. Bałem się, że chce ze mną zerwać i właściwie tylko tego. Kocham ją najmocniej na świecie i nie chcę się z nią rozstawać, to złamałoby mi chyba serce. Dziewczyna spojrzała na mnie smutnymi oczyma, wiedziałem już co chce mi powiedzieć. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, ale ej! Przecież jestem Ross Lynch! Jakby to wyglądało gdybym się rozbeczał na środku parku? Ludzie by mnie po prostu wyśmiali. Jestem idiotą. Ja tu myślę o swojej godności a dziewczyna chce mi powiedzieć coś bardzo ważnego dla niej i dla mnie.
-Rossy.. Myślę, że powinniśmy ze sobą zerwać..
Nie mogłem przez chwilę przyjąć do siebie tej wiadomości.. Stałem przed nią jak wryty i nie wiedziałem co mam jej na to odpowiedzieć. Przecież nie mogę się na to zgodzić! Muszę coś zrobić! Chcę dalej przytulać i całować moją ukochaną! Dlaczego ona chce mi to zrobić?! Co ja takiego zrobiłem? Jestem z nią zawsze gdy mnie potrzebuje, może ostatnio trochę ją zaniedbałem, ale to przecież nie powód aby ze mną zrywać! Miałem ochotę na nią nawrzeszczeć, że się nie zgadzam, ale przecież tylko pogorszyłbym sytuację.. Muszę to załatwić łagodnie, ale czy w tej sytuacji test to w ogóle możliwe? Przegrałem życie w tej jednej sekundzie, przez kilka zwykłych nic nie znaczących słów. Nie wiedziałem co jej na to odpowiedzieć.. Widziałem jak Maia unosi w górę swoje brwi pokazując, że oczekuje jakiejkolwiek odpowiedzi.
-Ale.. Dlaczego? -wydusiłem z siebie.
-Po prostu widzę, że nie chcesz już ze mną dłużej się spotykać.. Bardziej interesują cię twoje głupie przypały niż ja sama. Ross ja chcę normalnego chłopaka, który zawsze będzie miał dla mnie czas, a nie kogoś, kto na prośbę o spotkanie odpowie mi, że nie ma czasu bo znowu odwala coś głupiego albo siedzi na komisariacie policji i się tłumaczy!
-Ale Maia..
-Nie! Żadna Maia! To koniec.
Odwróciła się ze łzami w oczach i zaczęła biec, byle jak najdalej ode mnie. Opadła mi szczęka ze zdziwienia. Co się dzieje? Nie mogłem dopuścić, aby tak to się zakończyło, nie pozwolę jej na to! Byłem już po prostu wkurzony, dlatego zacząłem ją gonić wykrzykując jej imię. Ludzie gapili się na mnie jak na jakiegoś debila. Ale miałem to szczerze gdzieś. Liczyła się dla mnie tylko Maia. Po chwili znajdywałem się jakiś metr od niej, więc rozpaczliwie padłem na kolana i zacząłem krzyczeć wniebogłosy.
-Maia Mitchell!! Nie zgadzam się!! Nie pozwalam ci tego zakończyć tak po prostu!! Ja cię kocham, rozumiesz?!!
Dziewczyna zatrzymała się, po czym odwróciła w moją stronę. W jej spojrzeniu widziałem rozpacz. Przecież ona wcale nie chce ze mną zrywać, więc dlaczego mi to robi? Przecież nie jestem pustakiem bez żadnych uczuć... Chyba.. Może i nie jestem okay w stosunku do wszystkich, ale przecież Maia jest moją dziewczyną i przy niej zachowuję się jak zwykły kochający chłopak. Nie rozumiem co jej we mnie nie odpowiada. Przestępcą jeszcze nie jestem. Ale powracając do danej sytuacji, klęczałem przed nią przez kilka minut, patrząc jej głęboko w oczy z nadzieją, że może jednak zmieni zdanie, ale ona sama była zagubiona. Czułem, że w jej głowie toczy się teraz prawdziwa walka.
-Maia? -powiedziałem okazując zniecierpliwienie.
Niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Zauważyłem tylko łzę spływającą po jej policzku. Czy jestem aż tak złym człowiekiem, że doprowadziłem niewinną dziewczynę do płaczu? Nie chciałem tego.. Chciałem, żeby była po prostu szczęśliwa.. Ze mną.. Ale po dzisiejszej sytuacji nie ma chyba dla nas przyszłości. Nie miałem pojęcia co mogę jeszcze zrobić, przez co powoli zamiast rozpaczy wypełniała mnie wściekłość. Przecież ja się tutaj staram jak nie wiadomo kto, żeby księżniczka na ziarnku grochu raczyła ze mną chodzić, a ona ma mnie w dupie! Sam już nie wiedząc co robię, szybko podniosłem się, po czym złapałem ją mocno za ramiona i zacząłem do niej krzyczeć jak opętany.
-Nie rozumiesz jeszcze!? Kocham cię!! I wiem, że ty kochasz mnie! 
-Jasne, że cię kocham. I to jest moim największym życiowym błędem..
Wyrwała mi się i uciekła.. Nie goniłem jej już tym razem, bo wiedziałem, że nie przyniesie to najmniejszego efektu. Maia ma mnie dość, zresztą jak wszyscy. Po tym wydarzeniu poczułem się jak zwykły śmieć, miałem ochotę się rozerwać na strzępy.

*Laura Marano*

Cieszę się, że pozwoliłam Rikerowi zaprosić się na kawę, jest on na prawdę wspaniałą, miłą osobą. Cały czas prawił mi komplementy, co mi się na prawdę podobało. Na prawdę dobrze nam się rozmawiało, tak jakbyśmy byli dla siebie po prostu stworzeni. Może to idiotyczne, ale przez moment wyobraziłam sobie nas, jako parę. Chłopak zauważył, że jestem zamyślona, ale nie pytał mnie o nic, tylko uroczo się uśmiechnął i złapał mnie za rękę, przez co ja się zarumieniłam. Niestety zrobiło się już dość późno.
-Dziękuję ci bardzo, za te kilka godzin, ale chyba już sobie pójdę.
-Zrobiłem coś nie tak?
-Nie, skąd.. Wszystko jest świetnie. Po prostu nie lubię wracać sama do domu, kiedy jest...
-Chcesz powiedzieć "ciemno"? -przerwał mi.
-Dokładnie.
-Nie masz się czym martwić, odprowadzę cię.
-Na prawdę nie musisz..
-Właśnie, że muszę. Nie chcę, abyś się bała.
-No dobrze.
Złapał mnie za rękę raz jeszcze, po czym ruszyliśmy w stronę mojego domu.

*Riker Lynch*
 
Kiedy zobaczyłem Laurę po raz pierwszy, od razu wiedziałem że bez problemu uda mi się ją omotać. Na razie jest po prostu idealnie, dziewczyna je mi z ręki. Mój plan wobec niej jest następujący. Odprowadzę ją pod same drzwi, a potem przekonam, aby się ze mną przespała. Nie jest to nie wiadomo jak bardzo skomplikowane, właściwie prosta piłka. Wszystko zależy od niej, czy faktycznie jest taka łatwa jak mi się wydaje. Praktycznie przez całą drogę rozmawialiśmy o pierdołach, ale jej się to najwyraźniej spodobało, więc udawałem, że to dany temat moim zdaniem jest również wciągający. Moją nadzieją było to, że w łóżku jest lepsza niż w gadaniu. Kiedy nareszcie znaleźliśmy się pod jej domem, chciała się ze mną pożegnać.
-No to... Do zobaczenia.
-I to ma być tekst na pożegnanie?
-Nie jestem dobra w pożegnaniach. -uśmiechnęła się.
-Może to znak, że nie powinniśmy się dziś żegnać?
-Co chcesz przez to powiedzieć? -zmarszczyła brwi. 
Nie, nie nie! Tylko nie zmarszczone brwi! Zaczyna coś podejrzewać... Muszę wymyślić coś, żeby uwierzyła, że nie chcę z nią spać.
-Chcę powiedzieć, że może mógłbym u ciebie przenocować? Wiesz, mieszkam na drugim końcu miasta...
-Przykro mi, ale odpada. -powiedziała stanowczo.
-A to niby dlaczego?
-Moi rodzice wracają jutro rano z pracy. Wyobrażam już sobie ich, widzących kompletnie obcego człowieka w swoim domu.
-Ale dla ciebie nie jestem obcy.
-Riker ja na prawdę nie mogę.
-No dobrze.. A powiesz mi chociaż o której godzinie wracają twoi rodzice?
-W okolicach 6:00...
-No więc ja bym wyszedł o 5:00 i po sprawie.
-Sama nie wiem.. Właściwie po co chcesz do mnie przychodzić?
-Podobno boisz się ciemności... Chcesz być sama w domu nocą?
-Ehh.. No okay, wchodź.. -otworzyła drzwi niechętnie.
Przyznam, że twarda z niej sztuka, ale nie wystarczająco. Spędzę chyba połowę wieczoru na przekonywaniu jej, że niczego od niej nie chcę, a potem sama wskoczy mi do łóżka. Jestem po prostu genialny.

*Rydel Lynch*
 
Pomimo porannych wydarzeń, myślę że ten dzień mogę zaliczyć do udanych. Po tym jak Ross mnie wkurzył, postanowiłam pójść do kina, czego nie żałuję, bo wybrałam na prawdę świetny film. Mianowicie był to "Kosogłos", bardzo długo czekałam na ten film. Przeczytałam całą trylogię i obejrzałam też 2 pierwsze części. Szkoda tylko, że "Kosogłos" jest podzielony na dwie, i będę musiała jeszcze trochę poczekać, aby obejrzeć, no ale trudno. Pomimo wszystko film był genialny i dzięki temu zapomniałam o wszystkich problemach codziennych, chociaż na chwilę. Kiedy wychodziłam z sali kinowej, zobaczyłam Ellingtona. Czy ten debil mnie śledzi, czy co? Miałam nadzieję, że mnie nie zauważył, ale niestety byłam w błędzie, ponieważ gdy tylko zrobiłam pierwszy krok w stronę wyjścia, zaczął iść w moją stronę machając. 
-Hej Delly! -krzyknął z uśmiechem.
-Cześć.
-Czyli to tutaj uciekłaś..
-No i? Dlaczego cię to interesuje?
-Nie wiem.. Może dlatego, że ci współczuję?
-Niby czego?
-Brata.. Tego, że nie masz własnego życia bo musisz opiekować się tym dupkiem.
-Przecież to ty sam go nakręcasz i to przez ciebie on ma takie problemy...
-Ja? Skąd taki pomysł? Ross ci tak mówi?
-Nie... Sama się domyślam..
-No to wiedz, że jesteś w błędzie. Często staram się wybić mu z głowy te jego zasrane pomysły, ale on mnie i tak nie słucha.
-Na prawdę? Nie wiedziałam..
-No.. To teraz już wiesz. -jego uśmiech był jeszcze szerszy niż zazwyczaj.
Ale byłam głupia. Przez cały czas myślałam, że to jego wina, a to wszystko Ross. To znaczy, że Ellington jest normalny, a nie taki jak myślałam. Nie wierzę, że mogłam tak osądzić niewinnego człowieka i sprawić mu pewnie tym ogromną przykrość, chociaż on tego nie okazuje. Muszę mu to jakoś wynagrodzić...
-Ja cię na prawdę bardzo przepraszam.. Nie wiem co powiedzieć... 
-Nie musisz przepraszać. To naturalne, że martwisz się o swojego brata. Tylko szkoda, że on nie docenia twoich starań.
-Tak.. Masz rację.. Ale pomimo to czuję się okropnie, że przez ten cały czas tak cię traktowałam.. Wybaczysz mi kiedyś?
-Wybaczyłem ci już dawno.

*****

Przepraszam was, że rozdział jest krótki, ale za to mam nadzieję, że się wam spodobał :) Chciałam wam również podziękować za wasze uwagi i postaram się je wcielić w bloga ;) Również jest mi bardzo miło, że spodobał się wam mój pomysł na Rikera :D  A jeśli chodzi o następny rozdział, powinien pojawić się w tym tygodniu w okolicach piątku, soboty :)


piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 2 "Okay, okay. Nie denerwuj się."

*Rydel Lynch*

Moim oczom ukazał się Ross z rozciętym czołem. Byłam przerażona, ale postanowiłam zachować zimną krew. Szybko do niego podbiegłam, chcąc go opatrzyć, ale ten mnie odepchnął.
-Ross! Co ty odwalasz?! -wkurzyłam się.
-Raczej co ty odwalasz?! Rzucasz się na mnie nie wiadomo z jakiego powodu!
-Z byle jakiego?! A patrzyłeś ty w ogóle w lustro?!
-Nie. Ale jeśli chodzi o mojego siniaka na czole, to nic ważnego.
-Siniaka?! Twoim zdaniem to jest siniak?! Idź szybko do łazienki i pooglądaj sobie swojego siniaka!
-Okay, okay. Nie denerwuj się. -powiedział uśmiechając się głupio.
Ja po prostu nie wytrzymam w tym domu! Dlaczego on mnie nigdy nie słucha? Dlaczego zawsze musi mieć jakieś kłopoty, a ja mu muszę we wszystkim pomagać? Dlaczego nie może w końcu wydorośleć?! Zachowuje się jak pięcioletni bachor! Niech rodzice wracają z tego Londynu, bo oszaleję z tymi idiotami! Właściwie, to powinnam zrobić kiedyś coś dla samej siebie... A właściwie to dlaczego nie zrobię tego teraz? Myśląc tak, zostawiłam wszystko, wzięłam swoją torebkę i wyszłam nic nie mówiąc.

*Ross Lynch*

Kiedy wychodziłem po schodach zżerała mnie ciekawość. Czyżby dyro aż tak mi dowalił? Niemożliwe! Przecież to zwykły stary piernik, który nie potrafi mocno uderzyć! Otworzyłem drzwi do łazienki, po czym spojrzałem w lustro. Ten widok mnie przeraził. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy krzyczeć. Teraz rozumiem dlaczego Delly miała taką przerażoną minę. Ale co ja mam z tym do cholery zrobić? Nigdy nie opatrywałem żadnej rany.. Tak głębokiej rany.. Nie jestem lekarzem, ale gdybym nim był, stwierdziłbym że trzeba to zeszyć. Wtedy do łazienki wszedł Ratliff.
-A tak między nami, to kto cię tak urządził? -spytał zaskoczony.
-Nie ważne.
-No chyba ważne! Przecież widzisz jak to wygląda. Nie mógł tego zrobić byle kto...
-Powiedziałem coś, więc się zamknij!
-Możesz być milszy? 
-Możesz się odpierdolić?! Właściwie to po co tutaj przylazłeś?! 
-Spokojnie, jestem przecież twoim przyjacielem, więc chyba mam prawo wiedzieć co się stało. Pobiłeś się z kimś o dziewczynę?
-Nie.
-Z Rikerem?
-Nie!
-No więc z kim? 
-Nie twój zasrany interes!! Wypierdalaj stąd, albo to ja sam cię wyprowadzę!!

*Ellington Ratliff*

Dlaczego Ross musi być takim idiotą i nie da sobie pomóc? Właściwie to ciekawe kto mu tak przyłożył... Musi się tego nieźle wstydzić, skoro nie chce mi powiedzieć. Gówniarz ma chwile, kiedy jest normalny, ale zazwyczaj jest totalnym dupkiem. Nie dziwię się, że siostra nie znosi jego towarzystwa. W sumie, to może bym do niej dołączył? Może byśmy się trochę do siebie zbliżyli? Ale o czym ja myślę? Przecież ona mnie nienawidzi! A przez kogo? Przez dupka o imieniu Ross! Może i jest moim przyjacielem, ale na prawdę czasami przesadza, a tylko ja obrywam! W sumie to nie dziwię się, że ma rozwalone czoło. Ktoś mu się wreszcie postawił i to z pięknym skutkiem. Ale przecież to mu nie da żadnej nauczki. Lynch dalej będzie idiotą, jak wcześniej. 
-O ty jeszcze tutaj jesteś? -zdziwił się Rocky.
-A co? Chcesz mnie wywalić, jak twój brat?
-Na prawdę uważasz, że jestem aż taki głupi? Stary spokojnie, jeśli o mnie chodzi, możesz tutaj siedzieć dzień i noc.
Nie czekał już na moją odpowiedź. Ominął mnie jak przeszkodę i poszedł do swojego pokoju. On faktycznie jest inny. Ale znowu zbyt zamknięty w sobie.. Albo może on też mnie po prostu nie lubi i stara się unikać, tak samo jak Rydel? Co za rodzina...

*Ross Lynch*

Usiłowałem opatrzyć tą ranę, ale za nic mi się nie udało. Nie jestem dobry w te klocki, a ponieważ nie mam pojęcia gdzie się podziała moja siostra, a Rocky jest pewnie jeszcze bardziej zielony, niż ja, pojechałem do szpitala. Kiedy stałem już przed wejściem, zastanawiałem się, czy jest to aby na pewno dobrym pomysłem.. No bo przecież będą mnie pytać co się stało, a ja nie chcę drążyć tego tematu. Przecież byłbym pośmiewiskiem! Stary dziadzio rozwalił czoło Rossowi. No jak to brzmi? Ale przecież muszę coś z tym zrobić, więc moje nogi skierowały się w stronę wejścia. Kolejka była po prostu gigantyczna! Było tam mnóstwo chorych ludzi, którzy oczekiwali na pomoc lekarza. Ale dlaczego niby JA miałbym być tak samo głupi jak oni wszyscy i tyle czekać? Zauważyłem, że na recepcji jest dość młoda dziewczyna, zapewne nowa. Postanowiłem spróbować ją przekonać, że to ja potrzebuję szybkiej pomocy, a nie pozostali pacjenci.
-Ała! Moje czoło! -jęknąłem.
-Co ci się stało?! -podbiegła przestraszona recepcjonistka.
-A nie widać?! Mam rozwalone czoło! Strasznie boli! 
-Musisz zaczekać w kolejce...
-W kolejce?! Ale ja nie wytrzymam! Co chcesz żebym tutaj cierpiał przez kilka dobrych godzin?!
-Ale ja na prawdę nie mogę nic zrobić..
-Albo prowadzisz mnie do lekarza, albo zaraz pogadamy inaczej! -wkurzyłem się.    
-No dobrze.. Chodź ze mną.. -powiedziała przerażona.
Tak! To jest właśnie spryt Lyncha! Podczas gdy ja udawałem wielce pokrzywdzonego, dziewczyna zaprowadziła mnie do zabiegowego, a tam na krześle przy biurku siedział lekarz, pijący kawę. Wyglądał jakby właśnie miał przerwę, a gdy mnie zobaczył, był wkurzony, że mu ją przerywam. Kazał mi usiąść na fotelu i po chwili zaczął oglądać ranę. 
-Bójka? -spytał, a może raczej powiedział pewnie.
-Yyy.. Tak..
-Coś nie pewna ta twoja odpowiedź.
-Bójka, bójka! Nieźle gościowi dowaliłem! Wolałby go teraz pan nie widzieć!
-Jesteś pewien tego co mówisz?
-A co nie wierzy mi pan?! -krzyknąłem wkurzony.
-Wierzę... -odpowiedział przestraszony.

*****
2 godziny później

Moja rana była już zaszyta. Czułem, że wyglądam jak pajac z tym bandażem na głowie, ale nie miałem innego wyjścia. Musiałem to ponosić, przynajmniej przez jakiś czas. Nagle dostałem smsa.

"Hej Rossy! Może masz ochotę się dzisiaj spotkać? Na prawdę mi na tym zależy.. Ostatnio nie masz dla mnie czasu... Kocham cię ♥ Maia"

Spotkanie z Maią jest ostatnią rzeczą na którą mam dzisiaj ochotę... No ale przecież nie powiem jej "nie", za bardzo ją kocham..

*Laura Marano*

Dzisiejsze wydarzenie w szkole na prawdę wyprowadziło mnie z równowagi.. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam pojęcia co się takiego stało, że dyrektor ma aż takie kłopoty. Dlatego po szkole postanowiłam wybrać się na miasto, kupić sobie trochę ubrań myśląc, że powinno mnie to uspokoić. Kiedy tak chodziłam od sklepu do sklepu, poczułam czyjś wzrok na moich plecach. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się wysoki blondyn o brązowych oczach. Był taki przystojny.. Z takim gościem na randkę mogłabym umówić się tylko w moich snach! Zastanawiałam się czy nie podejść do niego i nie walnąć głupoty typu "co się tak gapisz?", ale chłopak sam zauważył, że zwróciłam na niego uwagę, więc już nie krępując się, podszedł do mnie.
-Hej. Jestem Riker, a ty?
-Laura.
-Piękne imię. Tak jak jego właścicielka. -na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Dziękuję... Jesteś bardzo miły, jak na osobę, która mnie widzi po raz pierwszy.
-Co w tym dziwnego, że widzę dziewczynę pierwszy raz w życiu, po czym twierdzę, że jest piękna?
-Wszystko.
-Jak dla mnie nic. Istnieje na przykład miłość od pierwszego wejrzenia.
-Oh proszę cię.. Wierzysz w takie bzdury?
-A ty nie? 
-Nie. Uważam to za kompletną głupotę. Jak można kochać kogoś, w ogóle go nie znając?
-Najwyraźniej można. Ale my możemy się chyba poznać, prawda?
-No.. Nie wiem...
-Spokojnie, nie jestem wampirem, możesz mi zaufać.
-Haha! Zabawne..
-Może dasz się zaprosić na kawę? 
-Okay.

*Maia Mitchell*

Umówiliśmy się z Rossem w naszym ulubionym miejscu, a mianowicie na ławeczce w parku. Czekałam tam na niego dobre 15 minut, co było na prawdę dziwne, bo on nigdy się nie spóźnia. Ale moje oczekiwania nie poszły na marne i z daleka dostrzegłam blondyna, ale z bandażem na głowie. Kiedy już był na tyle blisko, podbiegłam do niego i go przytuliłam.
-Rossy, co ci się stało?
-To nic.. -nawet nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałam.
-Chcesz powiedzieć nic ważnego? Zawsze jest nic ważnego, ale jednak coś.
-Nie chcę zawracać ci głowy taką pierdołą.
-Pierdołą, która rzuca się w oczy z kilku metrów?
-Ehh.. No dobrze. Miałem w szkole mały przypał.
-Mały?
-Średni.. Wylądowałem u dyra i wyprowadziłem go z równowagi.
-I to on ci to zrobił?! 
-Właściwie to jego pięść i podłoga, w którą uderzyłem upadając...
-Nie mogę w to uwierzyć.. Przecież to miły starszy pan...
-Tak by się mogło wydawać.
-Oh Ross..
Nie mówiąc już nic, przytuliłam go, po czym czule pocałowałam. 

*Ross Lynch*

Podobał mi się ten pocałunek. Każdy pocałunek z Maią jest cudowny. Niestety zbyt długo nie rozkoszowałem się tą chwilą, ponieważ w mojej kieszeni zadzwonił telefon.
"-Halo?
-Ross? Tu mama. Coś ty nawyrabiał w szkole?
-Ja? Nic. A skąd wiesz, że coś się stało?
-Wice dyrektorka do mnie dzwoniła.. Słońce nawet nie wiesz jak bardzo jestem wściekła na tego człowieka..
-Super. Cześć.
-Zaczekaj!
-Co?
-Nie chcesz ze mną porozmawiać?
-O czym?
 -O tej chorej sytuacji, o tym co ciekawego robiłeś od dnia wyjazdu  mojego i taty?
-Nie. Cześć."
Rozłączyłem się szybko, po czym przeprosiłem Maię, tłumacząc, że był to ważny telefon.
-Nic się nie stało. Możemy wrócić do naszej poprzedniej czynności?
-A może pójdziemy na spacer?
-No dobrze.. Właściwie to chciałam z tobą o czymś porozmawiać...
-Tak? -spytałem lekko przestraszony.

*****
Oto kolejny rozdział :) Chciałam podziękować wam za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem i liczę na podobne pod tym ;) Nie wiem jeszcze kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale na pewno w przyszłym tygodniu ;)

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 1 "Lynch! Tracę do ciebie cierpliwość!"

*Ross Lynch*

Siedzę właśnie u dyra za mój kolejny "głupi" pomysł. Wszyscy uważają, że taki jest, ale ja myślę, że był on genialny i nie powinienem za to mieć aż takich kłopotów. Przecież nie raz robiłem gorsze rzeczy i zawsze wszystko uszło mi na sucho. Tym razem chyba ta sprawa nie obejdzie się bez rozgłosu. Pomyślałbym, że będę mieć przesrane, ale przecież rodziców nie ma, bo wyjechali na kilka tygodni do Londynu. Ciekawe co zrobi dyro jak się dowie, że jest tylko moja siostra i brat. 
-No, no panie Lynch. Nieźle się urządziłeś. -powiedział.
-Ja uważam wręcz przeciwnie.
-Ty sobie możesz uważać. A jak zadzwonię do twoich rodziców, twój uśmieszek od razu zniknie!
-Ależ nich pan dzwoni! Mnie to nie rusza!
-Lynch! Tracę do ciebie cierpliwość!
-Ja do pana tracę cierpliwość od kilku lat.
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, ponieważ ten stary burak złapał mnie za koszulkę i uniósł wysoko do góry. Przyznam, że mi zaimponował. Trzymał mnie tak chwile, aż nagle uderzył mnie w głowę, po czym rzucił mną, a ja uderzyłem czołem o podłogę. W tym właśnie momencie do gabinetu weszła wice dyrektorka. Jej mina była po prostu bezcenna! Leżałem udając ogromnie pokrzywdzonego, a ona do mnie podbiegła przerażona. Chyba dyro nieźle mi przywalił skoro tak bardzo się tym przejęła. Przynajmniej nareszcie mam z głowy tego idiotę. Po tym wszystkim na pewno zwolnią go dyscyplinarnie, jak nie lepiej. W sumie to mógłbym się uprzeć i podać go do sądu, ale to zależy od tego jak bardzo poharatał moją twarz. Nagle wszyscy nauczyciele wbiegli do pomieszczenia i zaczął się prawdziwy raban. Po chwili podszedł do mnie nauczyciel historii i wyprowadził mnie z pokoju. 
-Idź do higienistki. -powiedział stanowczo.
-Niby po co? Nic mnie nie boli.
-To jeszcze nie widziałeś swojego czoła. Idź już.
Mojego czoła? Pff! Mam ich w dupie! Pewnie mam jakiegoś nic nie znaczącego siniaka a oni mi każą już lecieć do higienistki! Nie sprawdzając stanu mojej twarzy, poszedłem do domu.

*Riker Lynch*

To był dzień jak każdy. Wstałem o 12:00, zjadłem ubogie śniadanie, wziąłem prysznic i wybrałem się na miasto. Nie miałem w portfelu zbyt wiele pieniędzy, co znaczyło, że musiałem albo coś ukraść, albo jeśli przypisze mi szczęście, zabrać coś młodszemu bratu. Bardziej bezpiecznym wyjściem byłoby go faktycznie spotkać, ponieważ wczoraj sprzedawca tego głupiego supermarketu zauważył jak coś kradnę i gonił mnie przez pół miasta. Dzisiejsza kradzież to zbyt wielkie ryzyko... Kiedy tak szedłem ulicą i zastanawiałem się co powinienem zrobić, zobaczyłem go. Ale wyglądał jakoś inaczej.. Hmm.. Ah no tak! Miał całe rozdarte czoło! Ale kto mógł szczeniaka tak urządzić? Pewnie jakaś lala mu przywaliła i przegrał! Haha! Nie obchodzi mnie to! Oby miał przy sobie portfel, bo jestem cholernie głodny.
-Siema młody!
-Cześć Riker!
-Masz przy sobie może pieniądze?
-A nie chcesz usłyszeć co u mnie? Nie widzieliśmy się kilka dni..
-Ta.. No to co u ciebie?
-Wyobraź sobie, że dzisiaj wywinąłem coś znowu w szkole! A dyro..
-Ta super. No to masz tą kase?
-Ehh.. No mam.
-No to dawaj i przestań pieprzyć głupoty!
-Ile chcesz?
-A ile masz?
-100 zł
-Tak mało?! Wczoraj miałeś 300!
-Ale mi zabrałeś 300.. Nie jestem kopalnią złota!
-Dobra dawaj tą 100.
-Nie dam ci wszystkiego! Zwariowałeś? 
-Dawaj albo ci jeszcze poprawię to czoło!!
-O czym ty mówisz?!
Nie zastanawiając się, wyrwałem mu portfel z ręki i uciekłem.

*Laura Marano* 

Tego dnia byłam w szkole. Właśnie skończyła się lekcja biologii. Kiedy wyszłam z sali, wszyscy byli niezwykle cicho, więc i ja się specjalnie nie wyrywałam. Zaczęłam wyszukiwać w tłumie mojej przyjaciółki Raini i po chwili udało mi się. Podeszłam do niej na palcach.
-Co się dzieje?
-Ciszej! Policja przyjechała do dyra! -krzyknęła szeptem.
-Pewnie znowu ktoś coś nabroił. Więc po co to wszystko?
-No właśnie wszyscy myśleli, że Lynch znowu coś zrobił, ale Calum widział jak tamten wychodził z gabinetu dyra z rozciętym czołem..
-Nie przyszło nikomu do głowy, że on mógł po prostu sobie wyjść, a być u dyra, bo wdał się w bójkę? 
-Lau czy ty słyszysz co mówisz? Przecież to się nawet nie klei.
-Ja mam inne zdanie...
Po chwili ku naszym oczom ukazał się dyro we własnej osobie.. W KAJDANKACH! Był prowadzony przez policję do radiowozu. Wszyscy byli ogromnie zaskoczeni tą sytuacją, bo niby dlaczego ten miły staruszek jest prowadzony na komisariat? Wszyscy nauczyciele mieli posępne miny. Postanowiłam dowiedzieć się co jest grane i podeszłam do nauczycielki matematyki.
-Przepraszam? Co się stało? -spytałam zmieszana.
-Przykro mi, ale nie mogę ci udzielić informacji na ten temat.
-Ale dlaczego?! Co się stało dyrektorowi? Co zrobił?
Kobieta już nawet na mnie nie patrzyła. Po prostu się odwróciła i skierowała w stronę sekretariatu. Co tutaj się dzieje?

 *Rydel Lynch*

Gotowałam spokojnie obiad, kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Odstawiłam patelnię i podeszłam do drzwi, kiedy je otworzyłam, moim oczom ukazał się Ellington. 
-Rossa nie ma. -powiedziałam bez zastanowienia.
-A.. Kiedy będzie?
-Nie wiem. Jest w szkole, ale znając jego będzie późno.
-Ale to z czym przyszedłem jest na prawdę ważne..
-Ehh no dobrze. Chodź, usiądź na kanapie i zaczekaj na niego.
-Dzięki.
Chłopak wszedł i bez chwili zastanowienia usiadł na kanapie. Jakoś nigdy go nie lubiłam. Zawsze odnoszę wrażenie, że to przez niego Ross taki jest. Może te problemy z moim młodszym braciszkiem to jego zasługa? Moje myśli przerwał Rocky, który zszedł na dół.
-Delly? Kiedy będzie ten obiad?
-Za jakieś 15 minut.
-Nie dałoby się troszkę szybciej? Spieszę się...
-A dokąd ty się spieszysz, hmm?
-Nie ważne..
Ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, że chłopcy wcale nie mają ochoty ze mną rozmawiać, przez co starają się mnie unikać.. Moje rozmyślania zostały ponownie przerwane, ale tym razem zupełnie czym innym. Było to mocne kopnięcie w drzwi, czyli wejście Rossa. Po chwili usłyszałam jak Rocky krzyknął przestraszony, więc natychmiast rzuciłam wszystko i pobiegłam do salonu. To co ujrzałam było okropne...


*****

I oto pierwszy rozdział :) Mam nadzieję, że się wam spodobał :) Kolejny powinien pojawić się w ten, albo następny weekend ;)